niedziela, 27 czerwca 2010
Wybieram się na wakacje. Dlatego też wstrzymuję na czas jakiś wpisy na blogu:-) Dzisiaj rozpoczyna się obóz "pakowaczy", w Warszawie, więc daleko się nie wybieram. Dla nie wtajemniczonych - będziemy pakować materiały na Dzień Papieski. Od razu po tym obozie wybieram się do Sosnowego, chcę jeszcze zajechać do Annopola na sobotę, na 100 lecie figury Matki Boskiej w ogrodzie. A potem Sosnowe. Taki jest plan na najbliższe dwa tygodnie.
piątek, 25 czerwca 2010
Rok szkolny już się zakończył. Nie czuję jednak wakacji, ani jakoś szczególnie się nie cieszę. Niby była to chwila długo wyczekiwana, ale smutno trochę, że na dwa miesiące muszę rozstać się ze znajomymi i samą szkołą, która jest najlepszą szkołą pod słońcem. Dzisiaj znów prowadziłem uroczystość, jako przewodniczący samorządu uczniowskiego. Nawet dostałem od pana Dyrektora książkę, jego książkę - Mirosława Sosnowskiego "Rabindranath TAGORE osoba i znaczenie" z dedykacją "Dla Łazarza Kapaona za postawę godną ucznia Poniatówki i z podziwem dla Rodziców, którzy tak pięknie wychowują Syna." Normalnie mnie to zdziwiło, ale miło mi się też zrobiło. Szkoda, że pan Q nie uwzględnił nas, tzn. naszej klasy w podziękowaniu za Wolontariat, bo w tym roku mnóstwo osób z naszej klasy pracowało jak w ukropie, żeby DUCH się udał. Niestety nie usłyszeliśmy nawet zwykłego "dziękuję", nie mówiąc już o jakichś dyplomach, które dużo innych osób otrzymało na forum szkoły. Nie chodzi o żadne nagrody, ale o zwykłą przyzwoitość. No trudno.
Skończyłem tez moje opowiadanie "Ktoś umiera...". I jestem z tego powodu zadowolony, szczególnie, że mam pomysł na nowe opowiadanie:-)
środa, 23 czerwca 2010
No i już po wszystkim. Mogę tak powiedzieć, bo DUCH oficjalnie zakończony. A w tym roku był szczególnie długi. Jako, że w niedzielę odbywały się wybory prezydenckie (w których po raz pierwszy wziąłem udział), to nie mogliśmy pracować nad DUCH-em przez weekend. No i wszystko trzeba było zrobić w poniedziałek i noc z poniedziałku na wtorek. Z domu wyszedłem ostatnio w poniedziałek rano, własnie niedawno wróciłem. Pracowaliśmy długo, w poniedziałek położyliśmy się spać o trzeciej w nocy, żeby wstać następnego dnia o szóstej trzydzieści i dalej pracować. Cały wtorek to było dopinanie wszystkiego, żeby o 17.00 rozpocząć DUCH-a. A DUCH jak to DUCH - było super. Niestety było niewielu rodziców, przez co na aukcji zarobiliśmy mniej niż rok temu. Sam próbowałem wylicytować laskę pana Mariana, ale wytrzymałem jedynie do 400 zł, a laska trafiła do klasy 1d. Ale emocje jakie towarzyszą aukcji są niezapomniane :-) No i słowa jakiegoś nieznanego mi faceta "jakbym miał przy sobie wypłatę to bym ci dołożył (...) nie martw się, że nie wygrałeś, zobacz jakich emocji wszystkim dostarczyłeś". Miło z jego strony :-) Po DUCH-u trzeba sprzątnąć. Dlatego sprzątaliśmy tuż po zakończeniu imprezy, ja i parę innych osób spaliśmy w szkole i rano znowu do roboty. Jakoś o 15 było po wszystkim. A teraz staram się zregenerować siły (tzn. zamierzam spać:-)
A jeszcze chwilę o tym co było wcześniej, czyli przyjazd o. Andrzeja Madeja do Strachówki. Dla mnie to było wydarzenie ważne, bo o o. Madeju słyszałem wiele, ale widziałem go ze dwa razy w życiu i to jak byłem jeszcze raczej mały. A teraz już wiedziałem lepiej co to za wydarzenie. No i mogłem na własne oczy i uszy przekonać się, że o. Andrzej Madej to niezwykła osoba. No i cieszę się, że nie tylko ja mogłem się o tym przekonać, ale też Iza, która zawsze jest otwarta na takie akcje. W Madeju urzekło mnie to, że jest taki normalny. Na pytanie w jaki sposób można mu pomóc w jego misji w Turkmenistanie, odpowiada, że wystarczy mu herbata, którą go poczęstowano. Niezwykły człowiek.
piątek, 18 czerwca 2010
No i już po Sonisphere. Można by rzec, że mamy właśnie drugi dzień po Sonisphere, jako że wcześniej odliczaliśmy czas do tego wydarzenia przez ponad pół roku, więc teraz zaczął się nowy kalendarz - dzień pierwszy - Sonisphere. Czyli mamy dzień trzeci dzisiaj :-)
A teraz trochę poważniej, festival, tak jak przewidywaliśmy, był niezwykłym wydarzeniem. No i historycznym, bo po raz pierwszy w historii na jednej scenie wystąpiła wspólnie Wielka Czwórka Thrash metalu. No i było genialnie. Trochę Megadeth zawiódł, a na nich liczyłem bardzo. Pozytywnie za to wypadł Anthrax. A już Metallica... tego po prostu nie da się opisać i oddać tych emocji... Wróciłem z nowymi siniakami, ale wartko było. I nawet spotkałem gościa z University of Glasgow :-)
A teraz trochę z innej beczki. Jak to miło usłyszeć wieczorem od babci, jak wracam do domu "dobrze, że już wszyscy są". Wtedy czuję, że rzeczywiście jestem już domownikiem na Warszawskiej. Jestem jednym ze wszystkich, czyli cioci i 'chłopaków' :-)
niedziela, 13 czerwca 2010
Dzisiaj kolejne 10 kilometrów w moim i pana Pawła wydaniu. Ja dzisiaj bez szaleństw - taki spokojny truchcik, rozluźnienie po wczorajszym morderczym biegu. 52 minuty z hakiem. Ale jestem zadowolony ze swojej formy, czuję, że jest dobrze. Pokazały to chociażby trzy ostatnie kilometry dzisiaj, które przeleciałem świetnym tempem.
Czekam na poprawione przez tatę opowiadanie. Termin upływa o północy, zostało jeszcze 42 minuty :-)
To by było na tyle. Jutro szkoła, sprawdzian z matematyki, kolejne przygotowania do DUCH-a.
sobota, 12 czerwca 2010
Z domu wyszedłem wczoraj rano - wracam dzisiaj wieczorem. Ale zacznijmy od czwartku. Otóż w czwartek odwiedziłem wuja Aleksandra, jako, że dawno już u niego nie byłem. Dobrze jest tak sobie z wujem porozmawiać. U wuja wszystko w porządku, ostatnio był w szpitalu, ale nie czuł się tam najlepiej, co znaczy, że forma jeszcze dopisuje. Oczywiście nie obyło się bez pochwalenia mamy - chyba za każdym razem wspomina jaką wspaniałą kobietą jest mama.
A teraz co działo się od wczorajszego ranka do dzisiejszej nocy. Rano szkoła - nudy straszne, chemii nie było, więc zupełnie nic ciekawego, czy wartego uwagi. Po południu mieliśmy iść na ściankę wspinaczkową - nie wyszło, bo się okazało, że musimy mieć zgody rodziców (niepełnoletni). Więc kierunek kino. Tam też nic ciekawego, więc ostatecznie wylądowaliśmy w Wołominie na grillu:-) No i jakoś tak wyszło, że ja już zostałem do rana. W sobotę pojechałem do Sulejówka na III bieg Marszałka. Pogoda okropna jeśli chodzi o bieganie, w takim upale jeszcze nie biegałem. Ale nie było tak najgorzej - 45min 27sek to dobry wynik, szczególnie w takich warunkach pogodowych. No i miejsce w pierwszej 100 też cieszy. Potem krótka wizyta u pana Pawła, po czym szkoła i przygotowania do DUCH-a. Niewiele osób było, ale wesoło i pożytecznie. Zrobiliśmy część dekoracji - ale pracy jeszcze mnóstwo. No i jestem w domu. Jutro jeszcze bieg w Legionowie (też 10km, ale już truchcik). No i czekam na środę - Sonisphere Festival! Mam tylko nadzieję, że będzie chłodno, albo będzie trochę padać deszcz...
środa, 9 czerwca 2010
9 - dniowe wakacje się skończyły. A wszystko zaczęło się na Dworcu Wschodnim w Warszawie, w piątek 28 maja. Stamtąd wyruszyliśmy w góry, 16 osób plus pan Marian. Z tak dużą ekipą jeszcze nie jechałem. Pojechaliśmy w Góry Stołowe, ja już po raz drugi. Pogoda dopisała, wędrówka wspaniała, świetna zabawa. Razem z Łaskiem, Stachem, Mizinem i Anią spaliśmy w namiocie, co było dodatkową atrakcją. Spod Szczelińca ruszyliśmy wieczorem żeby znaleźć miejsce na rozbicie namiotu. Było już ciemno i ponad godzinna podróż nie była najłatwiejsza, ale przyjemna. Żeby jakoś zabić czas śpiewaliśmy różne piosenki przez całą drogę. A w niedzielę wylądowaliśmy we Wrocławiu na festynie, gdzie graliśmy w Pająka i Mamuta :-) Od poniedziałku do środy byłem w Annopolu, razem ze Stachem. Udało nam się przez ten czas zbudować jedną z ozdób na DUCH-a, a także porozmawiać z samorządem uczniowskim ze szkoły w Strachówce. W środę wieczorem wyjechaliśmy do Sosnowego, prawie takim samym składem jak w górach. W Sosnowym oczywiście wspaniale było. Czas tam spędzony nie może być nudny, czy niepożyteczny. W sobotę wróciliśmy, w poniedziałek już do szkoły. Wszystko skończyło się w punkcie wyjścia - na dworcu Wschodnim, gdzie pożegnaliśmy Stacha. Wszystkie te wyjazdy zaowocowały jednym - stworzyliśmy super ekipę i zaprzyjaźniliśmy się ze sobą jeszcze bardziej, lub poznaliśmy właśnie kogoś, na kogo nie zwrócilibyśmy normalnie uwagi. A wszystko dzięki panu Marianowi - najlepszemu pedagogowi na świecie.
A teraz trochę spraw szkolnych. Myślałem, że dla mnie zaczynają się już wakacje. Jeszcze dwa sprawdziany z matematyki i tyle. A tu niemiłe zaskoczenie. Pan Q stwierdził, że on jednak nie skończył mnie jeszcze pytać i chce mnie widzieć dzisiaj u siebie na odpowiedzi. No cóż, z dnia na dzień się o tym dowiaduje, opuściłem sporo lekcji ostatnio, więc nie jestem na bieżąco, przygotowujemy DUCH-a, więc czasu też nie ma za dużo. Jako, że się w DUCH-a angażuję, to zostanę spytany w czwartek. Super. Tak właściwie to czuję się trochę oszukany przez pana Q, bo ostatnim razem poprawiłem co miałem do poprawienie i usłyszałem, że to by było tyle jak na moje poprawianie się. Widać jednak nie. W tym miejscu chciałem jeszcze zwrócić na coś innego uwagę. Chodzi mi o zbytnie wykorzystywanie swojej władzy przez nauczycieli. Wszyscy cały czas powtarzają "twoje oceny są dla ciebie, one jedynie pokazują co umiesz". Mimo wszystko nauczyciele wykorzystują dziennik jako straszaka na uczniów. "Nie przyszedłeś dzisiaj do szkoły - karna kartkówka". To jest a) uważanie, że uczniowie to debile i na pewno dostaną jedynkę z takiej kartkówki, b) zwykły szantaż, c) nadużywanie władzy. No i czy my w takiej sytuacji jesteśmy na równi z nauczycielem? Nie, my jesteśmy uczniami, którzy muszą chodzić do szkoły, a nauczyciel w takim momencie staje się żandarmem, który egzekwuje od nas uczęszczanie do szkoły.
Subskrybuj:
Posty (Atom)