poniedziałek, 13 czerwca 2011

Tatry (1)

Grześ, Trzydniowiański Wierch, Starorobociański Wierch, Błyszcz, Bystra - zdobyte! Mogę powiedzieć, że Tatry Zachodnie zostały podbite. Veni, vidi, vici. A coś więcej niedługo.

czwartek, 26 maja 2011

Gwędziarz

Chciałbym, żeby kiedyś ktoś mnie tak nazwał. Gawędziarz. To tak ładnie brzmi i tak wiele znaczy. Niestety nie zasłużyłem na to miano. Zawsze fascynowała mnie ta postać. Ktoś siedzący przy kominku, ognisku, czy po prostu przed grupką ludzi, opowiadający porywające historie. Fascynuje mnie tak, jak postać dorożkarza fascynowała Schulza. Dorożkarz i Gawędziarz, to w sumie postacie podobne: i jeden, i drugi zabierają w jakieś miejsce, prowadzą dokądś. Gawędziarz w świat nierzeczywisty, w świat marzeń i wyobraźni, a Dorożkarz w miejsca rzeczywiste, ale często tez nieznane (jak u Schulza). 

Czemu zacząłem o tym pisać? Ano dlatego, że dzięki ilustracjom Magdy do "Ktoś umiera...", które wyciągnąłem z szuflady i ponownie się nimi zachwyciłem - zmotywowało mnie to do pracy, i tak zacząłem pisać nowe opowiadanie. Mam nadzieję, że dociągnę je do końca, nie tak, jak zrobiłem z wieloma innymi. 

Dzisiaj znów poddałem próbie mój rower. Jeździłem pół dnia, po lasach i polach legionowskich. Coraz bardziej podoba mi się okolica. Jeszcze trochę i będę mógł robić za przewodnika. Szkoda tylko, że nie mam kogoś, kto by mi towarzyszył w tych wojażach... Ale temat samotności zostawiam, kiedyś poruszałem, teraz niech leży uśpiony i gdzieś się tam tli, w moim pogmatwanym umyśle. 

A piszę z McDonalda, bo w domu internetu brak. Dobrze, że mam fast-food pod domem, aczkolwiek nie ze względów kulinarnych. Mogę tu ludzi obserwować, a to jest niezmiernie ciekawe. 

Wracam do gawędzenia do siebie. 

sobota, 21 maja 2011

i'm back

Dawno nic nie pisałem, więc stwierdziłem, że należy to nadrobić, chociażby z szacunku dla czytelników (a myślę, że kilku się znajdzie, co?). Lubię się dzielić pozytywnymi przeżyciami, więc teraz troszkę o dniu wczorajszym. 

Jak wiecie, oficjalnie zacząłem wakacje, więc nic mnie już nie ogranicza. Dlatego też jestem wszędzie i zamierzam zabawić się trochę po okresie maturalnym, w którym wszyscy siedzieli nad książkami. Każdego dnia coś, ale skupmy się na wczoraj. Więc wczoraj spotkaliśmy się z chłopakami i graliśmy w siatkówkę/koszykówkę. Co tu dużo gadać - wymiataliśmy :) Mamy szkołę, więc mieliśmy się gdzie umyć. Czyści i pachnący wyruszyliśmy na juwenalia. Niby nas nogi bolały, więc mieliśmy siedzieć i posłuchać sobie muzyki tylko, ale jak zostałem tylko z Adamem, to poczuliśmy za duży pociąg do tłumu i nie mogliśmy darować sobie zabawy pod sceną. Rozgrzaliśmy się na Lao Che, żeby odlecieć na Comie.  Opiszę to trochę bardziej plastycznie:

Na niebie błyskawice rozrywające nieboskłon co parę chwil, po pewnym czasie deszcz, falujący tłum pod sceną, a na niej COMA i Rogucki wrzeszczący do mikrofonu. W tym miejscu muszę podziękować Bogu, że w Swojej mądrości stworzył muzykę, a Roguckiemu, że w swojej mniejszej mądrości stworzył COMĘ. To, co tam się działo było nie tylko wydarzeniem muzycznym, ale również socjalno - kulturowym.  Wszyscy tam pod sceną się kochali, pogo było nieagresywne, ale radosne i taneczne. No i wspólne skakanie, połączone z ciągłym śpiewaniem (właśnie tak, znam każdą piosenkę, którą śpiewali, od początku do końca) to coś niesamowitego. Do tej pory nie wybudziłem się ze ŚPIĄCZKI, którą mi Roguc i ekpia zgotowali. I chwała im za to. 

Wróciłem do domu o 4 rano. Ale cóż, ja mam wakacje, to sobie mogę pozwolić :) A teraz do przodu, dalej i dalej. 

And it is On! 

sobota, 7 maja 2011

rowerem po okolicy

No i dzika jazda na rowerze się rozpoczęła. Po południu, po pracy nad ustnym egzaminem z polskiego, pomyślałem sobie "wyjdę i się gdzieś przejadę". Jak wspaniale, że teraz mogę nie tylko myśleć, ale i działać. Wskoczyłem więc na rower i pognałem przed siebie, w kierunku Zegrza. 

Do Zegrza nie dojechałem. Zaciekawiła mnie pewna dróżka i po chwili zastanowienia, dróżka zwyciężyła. W ten sposób wjechałem w świetny las, pełen pagórków, korzeni, ruchomych piasków (a jakże), dzikich stawów i innych wspaniałości. Więc szalałem po lesie, sprawdzając swoje i roweru możliwości. A te są. I są duże. Jeżdżąc tak dojechałem nad jakieś miejsce wydobycia piasku. Super było stanąć na skraju lasu i mieć pod sobą morze piasku z wielkimi wydmami, o potężnym obszarze. W dole jeździła grupka facetów na quadach i motorze. Zszedłem więc na dół, żeby kontynuować moją podróż. Po drodze spotkałem faceta, który w owym piasku ugrzązł samochodem i potrzebował pomocy. Quadów już nie było, więc ja mu pomogłem. Łatwo nie było, piachu było mnóstwo i dziwię się temu facetowi, że w ogóle próbował tamtędy przejechać. Po wielu próbach udało się i zielony polonez odjechał. Ja również, pozdrowiony jeszcze przez sarnę. 

Wyjechałem z lasu spory kawał od Legionowa, więc stwierdziłem, że czas wracać. Po drodze minął mnie jeszcze zielony polonez, migając do mnie światłami. Zastanawia mnie czy się później gdzieś znowu nie zakopał, bo nieźle go musiałem wyprzedzić. 

Jest moc. Rower się spisuje, a jazda po terenie bardzo mi się spodobała. Adrenalina działa, czas na dalsze odkrycia geograficzne wokół Legionowa, a później jeszcze dalej. Uwaga, nadchodzę!

piątek, 29 kwietnia 2011

na gorąco

No i nadszedł ten dzień. Dzisiaj, oficjalnie zakończyłem moją edukację szkolną i zostałem człowiekiem z wykształceniem średnim. Z jednej strony powód do radości, jednak z drugiej strony powód smutku i tęsknoty. Ale dzień był piękny. 

Emocja jakie mi dzisiaj towarzyszyły były nie do opisania. Od rana był lekki stres i szybka organizacja uroczystości, kwiatów i wszystkiego innego, co jak zwykle na ostatnią chwilę robione było. Zaczęło się. Zmiana warty przy sztandarze, ostatni wspólnie odśpiewany hymn, przemowa dyrektora. Zastanawiałem się kiedy do mnie trafi, że to już koniec. Nagrody się sypały, kolejne osoby podchodziły i je odbierały, a ja siedziałem i zastanawiałem się czy dam radę wyjść i podziękować wszystkim. Łatwo nie było.

Przede wszystkim rozkleił mnie medal, który otrzymałem (wciąż się zastanawiam, czy aby rzeczywiście mi się należał) no i widok stojących ludzi z moich dwóch klas, bo i do klasy C i do klasy B byłem równomiernie przywiązany, klaszczących i szczerzących do mnie zęby. Prawda jest taka, że oczy miałem pełne łez i po raz pierwszy w życiu, tak naprawdę szczerze się wzruszyłem. Ale trzeba było odetchnąć i podziękować. Z tych słów, które powiedziałem, jestem zadowolony najbardziej, tzn. najbardziej z tych wszystkich powiedzianych na forum szkoły, jako przewodniczący. Bo one płynęły tak prosto z serca, tak naturalnie, bez żadnych przeszkód. Serce bolało, ale jednak w pewnym sensie się cieszyłem - przekazanie roli przewodniczącego było takie radosne, cieszyłem się, że Stasiek teraz będzie działać, że ma tyle energii i zapału. No i było bardzo przyjacielskie, z "misiakiem" na koniec. 

Emocje wielkie, smutek, radość i wiele innych, których nie jestem w stanie nazwać (przepraszam Mizin, wciąż nie nauczyłem się uczuć nazywać). Wiem, że Poniatówka i ludzie, których w niej i przez nią poznałem, byli i są  niesamowici. A medal należy się moim koleżankom i kolegom, bez których nawet przez minutę nie byłbym przewodniczącym. 

Wiem jeszcze, że dorosłem i dojrzałem przez te trzy lata. 

Więc jeszcze raz: DZIĘKUJĘ!


niedziela, 17 kwietnia 2011

misterium

Dzięki babci przeżyłem wczoraj wieczorem Misterium Męki Pańskiej w Warszawie. Poznańskie Misterium, które po raz pierwszy było wystawiane w stolicy. Dzięki babci, bo gdyby nie ona, to nic bym o tym nie wiedział. A tak, ubrałem się, wyszedłem z domu i pojechałem. I nie żałuję ani trochę, bo to było duże przeżycie. 

Misterium odgrywane było na Służewcu, przy torach wyścigów konnych. Miejsce nie było przypadkowe, bo organizatorzy chcieli, żeby widzowie stali, a spektakl odbywał się wśród zieleni. Po paru słowach reżysera i abp. Nycza wszystko się zaczęło, przy pięknym, bezchmurnym niebie, na którym jaśniał księżyc. 

Kilka razy przeszły mnie ciarki po całym ciele. Sam początek, gdy Jezus wkraczał do Jerozolimy, oświetlony z tyłu przez wielki reflektor, scena ostatniej wieczerzy, gdy wszyscy aktorzy nagle zastygli na kilka sekund i wyglądali jak na obrazie Leonarda da Vinci. No i scena ostatnia, gdy Jezus Zmartwychwstały spotyka się z papieżem Janem Pawłem II. Wszystko to robiło duże wrażenie. 

Przepiękna była gra świateł; czerwone drzewa podczas aresztowania Jezusa, zielonkawa poświata podczas ostatniej wieczerzy, gdy Jezus błogosławił chleb i wino, blask bijący z wrót Jerozolimy podczas przyjścia Jezusa i podczas Zmartwychwstania, światło oświetlające ludzi z serca wielkiego wizerunku Jezusa Zmartwychwstałego, który zawisł nad torami wyścigowymi na koniec. Wszystko dopełniał księżyc, wiszący nad Jerozolimą przez cały czas. 

Piękny spektakl. 

wtorek, 5 kwietnia 2011

jazz w kościele

Od niedzieli uczestniczę w Jazzowych rekolekcjach u ojców Dominikanów na Służewie. Mimo, że daleko, to i tak jeżdżę, bo warto. Zacznijmy od niedzielnego spotkania. 

Idea tych rekolekcji jest prosta: połączyć wielkopostne przygotowanie do Wielkanocy z muzyką jazzową. Ktoś się spyta: a co ma wspólnego jazz i kościół? Ano, jak się okazuje, wiele. W niedzielę msza św. o godzinie 20.15 zgromadziła mnóstwo ludzi. Byli również muzycy jazzowi - kontrabasista i pianista. Rekolekcje są prowadzone przez o. Andrzeja Hołowatego, który jest świetny, bo:
a) ma fantastyczny głos, którego aż chce się słuchać (nadawał by się na hipnotyzera) 
b) wie, co chce powiedzieć
c) mówi to
d) kończy
e) łączy słowo rekolekcyjne z muzyką rewelacyjnie
f) jest nieźle obeznany z filozofią i potrafi mądrości filozoficzne wpleść w swoje kazania

Niedzielne spotkanie było poświęcone chaosowi. Jak mówił Nietzsche "swój chaos trzeba opanować". No i ojciec Andrzej mówił o tym chaosie ludzkim i o tym, że bez pomocy Boga opanować się go nie da. Co ciekawe, o. Andrzej cytuje Nietzschego, który przecież był przeciwnikiem chrześcijaństwa. Plus dla niego, bo nie boi się korzystać z różnych źródeł. Wszystko to idealnie oddawała muzyka - całkowita improwizacja, chaotyczna ale i bardzo przyjemna dla ucha. Chaos w człowieku - chaos w muzyce. 

Wczoraj było trochę inaczej. Msza św. odbyła się normalnie, o. Andrzej powiedział kazanie (krótkie, treściwe, sensowne!), a dopiero po mszy nastąpiła cześć rekolekcyjna. Tym razem grał już cały zespół, była perkusja, pianino, kontrabas, saksofon. Numer muzyczny, słowo o. Andrzeja, numer muzyczny, słowo o. Andrzeja, i znów numer muzyczny. Tym razem było o schematach. " Gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał swych uczniów: "Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?" 14 A oni odpowiedzieli: "Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków". 15 Jezus zapytał ich: "A wy za kogo Mnie uważacie?" 16 Odpowiedział Szymon Piotr: "Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego" [...] Wtedy surowo zabronił uczniom, aby nikomu nie mówili, że On jest Mesjaszem."  (Mt. 16, 13-16) o. Andrzej zaznaczył, że Piotr został przez Jezusa pochwalony za swoją odpowiedź, jednak później zakazał uczniom mówić o nim. Tak więc chodziło o to, że są pytania absolutne, ale nie ma absolutnych odpowiedzi. Nie można więc zamknąć Jezusa w schemat  "Mesjasza", tylko wciąż trzeba pytać i odpowiadać na pytania o istotę wiary. Tak jak nie można schematycznie patrzeć na ludzi i tkwić w jednym przekonaniu na temat danego człowieka. Oczywiście muzyka tutaj również pasowała idealnie - Jazz nie jest schematyczny, szczególnie wczoraj, przy wykonaniu "Maryjo królowo Polski", które w żaden sposób nie było podobne do oryginału. Tak więc schemat został złamany. 

Co jeszcze mi się podoba w tych rekolekcjach? 
a) kościół jest wielki, majestatyczny, surowy i piękny jednocześnie
b) konfesjonały są ustawione w oddzielnym pomieszczeniu, które jest genialne po prostu (jakoś nie potrafię opisać) 
c) czuć taką wspólnotę jak na spotkaniu Taize - wszyscy siedzą na podłodze i nikomu to nie przeszkadza

Jeszcze, co mi się skojarzyło. Może to za duże porównanie, ale jak o. Andrzej mówi z ambony, a tuż pod nim siedzi grupa studentów, to wygląda to jak kazanie Jezusa na górze. 


Jak by nie spojrzeć, podobieństwo jest. Tyle, że o. Andrzej jest łysy i bardziej przypomina tego gościa:



Nie ważne, jak wygląda, ważne że mądrze gada. Tyle o rekolekcjach. Jutro i w środę również się wybieram. Ale, jak widać, rekolekcje wcale nie muszą być nudne i nużące.