poniedziałek, 29 marca 2010

Jak (nie) zostać przewodniczącym szkoły.

Dawno nie pisałem, nie było o czym (wiem, że tata powie, że zawsze jest o czym, ale ja i tak wiem swoje). Ok, może i mi się nie chciało. Albo czasu nie mogłem znaleźć. Ostatni tydzień przeleciał dość szybko, z ciekawszych wydarzeń to jedynie początek rozgrywek w turnieju klasowym w siatkówkę. W pierwszym meczu roznieśliśmy klasę pierwszą matematyczno-fizyczną. Podobał mi się ten mecz, nie sądziłem nawet, że mamy taki dobry i równy skład w klasie. A w sobotę kolega miał 18-tkę, była zabawa, na imprezie jak i przy robieniu prezentu. I tyle. Z innych spraw, moja klasa usilnie stara się wypchnąć mnie do wyborów na przewodniczącego szkoły. Wszyscy zgodnie twierdzą, że bez problemu wygram te wybory, a oni już postarają się o kampanię, wystarczy żebym się zgodził (choć oni twierdza, że i bez mojej zgody zrobią mi kampanię). U nas, żeby w ogóle wystartować, należy zebrać 50 podpisów uczniów i 6 nauczycieli, więc takie małe wybory jak do sejmu. Podpisy trzeba mieć do środy, więc jutro ostatni dzień żeby je zebrać. Ja na razie jestem na 'nie' i nie wiem czy chcę startować. Poparcie może i mam, ale co ja będę potem robić na tym stanowisku? Moja kochana klasa twierdzi, że będzie chociaż śmiesznie i pan Q się ucieszy, no ale ja nie wiem. Będzie co będzie, zobaczymy jutro.

wtorek, 23 marca 2010

Przyszła wiosna, przyszły małe zmiany. Wczoraj byłem u fryzjera, nie ściąłem się co prawda "na jeża", ale ubyło mu na głowie około 50% włosów. Czuję się z tym znakomicie, jakoś tak lekko:-) A dzisiaj wyszedłem sobie po dziewiętnastej pobiegać, ciepło jest więc wartko się ruszyć. Biegałem po Legionowie, około 40 minut. Oprócz sportu mogłem też troszkę zwiedzić Legionowo, którego nie znałem dotychczas od strony wiaduktu. Ominąłem kilka bardzo ładnych domów, właściwie to już małych willi, zostałem obszczekany przez około 10 psów, a na końcu wziąłem cudowny, orzeźwiający, chłodny prysznic. Lepiej być nie może.

niedziela, 21 marca 2010

Nie wiem jakim sposobem, ale przez przypadek zalogowałem się na bloga taty i tam zamieściłem relację z rekolekcji. Za pomyłkę przepraszam, teraz można przeczytać mojego posta na dwóch blogach jednocześnie :-)
Jestem z powrotem. Rekolekcje w Turnie uważam za oficjalnie zamknięte. Były to moje pierwsze, zamknięte rekolekcje. Mniej więcej domyślałem się jak to może wyglądać, w końcu to Fundacja, a Fundację już trochę znam. Rekolekcje były przeznaczone dla studentów, ale ja wcale nie czułem się tam jakoś obco, wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej pogłębiły się nasze znajomości i przyjaźnie. Same rekolekcje były niezmiernie udane. W piątek wieczorem dojechaliśmy na miejsce, wyśmienity ośrodek, położony nad niewielką rzeką, w lesie, z dala od miasta i przede wszystkim nowy, albo chociaż odnowiony. Warunki mieszkalne super, aż chciałoby się zostać dłużej. A teraz trochę o samych rekolekcjach. W piątek jeszcze droga krzyżowa i do łóżek. W sobotę rano, po śniadaniu, spotkania w małych grupach, rozmowy o miłości, dzieleniu się nią, o kompleksach i o egoizmie. Potem chwila wolnego, herbata, kawa, rozmowy, gra w piłkarzyki. Po południu przygotowanie do Eucharystii, spowiedź (bardzo osobista, bez konfesjonałów, siedząc na krześle przy księdzu, twarzą w twarz), po czym Msza św. Wcześniej jeszcze konsyderacja, z księdzem Adamem. Po mszy i kolacji spotkanie z biskupem i adoracja. Adoracja bardzo piękna i udana, śpiewy, rozważania. W niedzielę jeszcze podsumowanie i Msza, po czym mały powrót do pogaństwa, czyli marzanny:-) Ogólnie rzecz biorąc, trzeba przyznać, że rekolekcje bardzo udane. Wszystko dzięki księdzu Adamowi, naszemu rekolekcjoniście z Episkopatu Polski. Ksiądz bardzo otwarty, szczery i po prostu normalny, potrafiący mówić ze spokojem i prostym językiem o wielkich jak i małych rzeczach. Mówiący przede wszystkim o wszystkim. Bardzo fajny człowiek, zdecydowanie odpowiednia osoba, na odpowiednim miejscu. Wróciłem dzisiaj po południu, Warszawa przywitała nas rzęsistym deszczem, więc wszyscy przemokli. Ale myślę, że ten deszcz to po to, żeby oczyścić trochę miasto po zimie i by zmyć śmieci, jakie po zimie zostały na ulicach.

niedziela, 14 marca 2010

RAMM!-STEIN!, czyli (nie)bezpieczne zabawy z ogniem

Zacznijmy od tego, że nie udało mi się wejść z moim zablokowanym biletem. Długa historia czemu on był zblokowany, ale jeśli kogoś interesuje to zapraszam do rozmowy, pisania za dużo. Byłem jednak zbyt napalony już na koncert, żeby odpuścić. Po wyścigu z czasem i przebiegnięciu ponad dwóch kilometrów udało się kupić bilet u jakiegoś faceta, przy okazji zaoszczędzając 60 zł. Sam koncert ciężko w ogóle opisać, trzeba tam było być. Ale spróbujmy choć troszkę:

Wszystko zasłania czarna ściana. zadnych świateł, leci wstęp do Rammlied. Organy, wstep jest taki spokojny, śpiew chóralny. Z lewej i z prawej strony w ścianie robią się powoli dziury. To dwoch gitarzystów rozwala ją gitarami, robiąc sobie przejście. Zza ściany jeden wielki blask, widać jedynie ich sylwetki na tle bieli reflektorów. Czekamy na Tilla (wokalista). On oczywiscie ma inne metody zeby wejść, na środku widać iskry, które robią w ścianie przejście. Oczywiście Till ściany nie rozwala, on ją przepala :-) Z kopa wywala przejście i zaczyna swój chóralny śpiew. Chwila ciszy i... RAMM! (gitary, bębny, gitary) STEIN!. RAMM!STEIN!, RAMM!STEIN! RAMM!STEIN!. Niewiarygodny szał na płycie, wszyscy skaczemy, wydzieramy się, śpiewamy razem z Tillem. Impreza się rozkręca, z każdą piosenką jest coraz lepiej. Oni mają w zwyczaju wszystko wysadzać i palić, na jednej piosence pali się przód sceny, na innej z sufitu lecą iskry, na innej wybuchają fajerwerki. Nadchodzi Feuer Frei!, na tę piosenkę Till i obaj gitarzyści zakładają zawsze takie maski na twarz, z których puszczają długaśne jęzory ognia. "BANG BANG" (ogień) "FEUER FREI!" (ogień) "BANG BANG". Wszyscy wydzieramy się razem z Tillem, ogień czuć na twarzach, płomienie rozświetlają okolicę. Zabawa trwa. Jedna z lepszych piosenek na tym koncercie, "Du riechst so gut", wszyscy skaczą w niesamowitym rytmie i synchronizacji. Chłopaki na scenie trzy kroki do przodu BANG, trzy do tyłu, do przodu BANG. To niesamowite, że Till śpiewający "pachniesz tak dobrze" aż tak potrafi rozruszać tłum. A potem najbardziej psychodeliczna piosenka wieczoru, "Wiener Blut", opowiadająca o pedofilu. Z sufitu, na takich łańcuchach, zjeżdżają laleczki, takie szare, powykręcane, z każdej wylatuje zielony laser, omiatający tłum. Laleczek jest jakoś 15, może 20. Zielone promienie są bardzo psychodeliczne, Till śpiewa, niesamowita atmosfera.
Willkommen.... IN DER DUNKELHEIT!!!!!!!!!!!!!!!!! IN DER EINSAMKEIT!!!!!!!!!!!!!!! IN DER TRAURIGKEIT!!!!!!!!!!!!!!
Odlot, na koniec laleczki wybuchają, rozpryskując mase iskier wokoło.
Oprócz tego wszystkiego Tillowi udało się podpalić jakiegoś faceta (nie członka zespołu), oblepić kilka rzędów ludzi pianą i obsypać wszystkich konfetti w kolorach flagi niemieckiej. Koncert niesamowity, przeżycia na długo pozostające w pamięci. Do pełni szczęścia zabrakło jedynie "Reise, Reise", ale lepszy niedosyt niż przesyt :-)

Tak to, mniej więcej, było. Na dzisiaj tyle, odsyłam do youtube, tam powinniście znaleźć pare filmików z koncertu :-)

środa, 10 marca 2010

Kończy mi się długi weekend. Jutro trzeba do szkoły, sprawdzian z fizyki. W poniedziałek graliśmy pierwszy mecz w ręczną, przegrana 11:17. ja grałem ostatnie 4 minuty, w dodatku na prawym skrzydle. Dzisiaj gramy kolejny mecz. Wczoraj wróciłem do pisania. impulsem był sms od Małsona, który po prostu spytał czy coś piszę aktualnie. Wróciłem do pewnego opowiadania, które pisałem jakiś czas temu. Zamierzam je przerobić w ten sposób, żeby pasowało na konkurs "Świt". Nie liczę na nagrody, mam nadzieję, że po prostu uda mi się napisać dobre opowiadanie. Żeby ktoś powiedział: udało ci się, to jest świetne. No, nieważne. Za chwilę jadę na mecz, potem trzeba będzie się trochę pouczyć.

czwartek, 4 marca 2010









W weekend byłem w górach. Kolejna wycieczka z panem Marianem, tym razem Beskid Sląski.W piątek po północy wyjechaliśmy z dworca Wschodniego. Było nas 7 osób, dwie już czekały w Wiśle. Do Wisły dojechaliśmy jakoś około 8, a ta przywitała nas deszczem i absolutnym brakiem śniegu. Poszliśmy więc do małej knajpki, żeby zjeść jakieś śniadanie i wypić herbatkę, ewentualnie kawę. Razem z Małsonem dzień zaczęliśmy od piłkarzyków, które akurat były tam ustawione;-) Przegrałem sromotnie, ale nie ważne;-) Tam też dołączyli do nas Hania i Michał, po czym małym busem podjechaliśmy troszkę w górę. Tam czekał na nas gęsty śnieg, na ziemi, i ten lecący z nieba. Ruszyliśmy na szlak. Do godziny 15 widoczność ograniczała się do 30 metrów, w porywach do 60. Po 15, jak przeszliśmy pewien grzbiet i weszliśmy wyżej, zobaczyliśmy co było powodem mgły. Niesamowity widok, nad nami błękitne niebo, świecące słońce, a niedaleko wielgachna chmura, przez którą przeszliśmy:-) Po prostu cudo. Potem mieliśmy zjechać do Szczyrku kolejką, ale spóźniliśmy się o jakieś 40 sekund... Tak więc zeszliśmy na piechotę. Mieliśmy całą nartostradę dla siebie, więc musieliśmy to wykorzystać. Razem ze Stachem i Majką wyciągnęliśmy torebki foliowe i jazda w dół. Prędkości osiągaliśmy bardzo duże, niestety na niektórych odcinkach był lód i wtedy przejazd był dość bolesny...:-) Potem zeszliśmy z nartostrady i poszliśmy tuz pod kolejką. Było już ciemno, a stok był tak stromy i śliski, że nie szliśmy tylko cały czas hamowaliśmy. Ale widok też był super, bo nad nami księżyc w pełni, a pod nami oświetlony Szczyrk... Zeszliśmy, zjedliśmy, poszliśmy spać. W niedzielę zaatakowaliśmy Klimczok. Wiatr był potężny, chyba nawet halny. I znów ekstra widoki, każdy szedł własnym tempem, więc można było sobie iść w ciszy i podziwiać Polskie góry:-) Nawet Tatry było widać:-) Zeszliśmy i przyjechaliśmy do Warszawy, na raty, bo jedni pociągiem takim, inni takim, a jeszcze inni, w tym ja, samochodem z Hanią. Wycieczka jak zwykle udana, wycieczka z panem Marianem=dobra zabawa. Teraz szkoła, sprawdziany, kartkówki i prace domowe. Dzisiaj chociażby mieliśmy sprawdzian z matematyki i kartkówkę z wosu. Dzisiaj też graliśmy ostatni już mecz w siatkówkę w sezonie. Po pięknym meczu, i grze na wysokim poziomie, wygraliśmy z Konopczyńskim 3:0. Ostatecznie zajęliśmy 6 miejsce w Śródmieściu, czyli taki plan minimum. Do 4 miejsca zabrakło niewiele, to już zależało od innych meczy. Od poniedziałku rekolekcje, dłuższy weekend się zapowiada:-)