A teraz trochę spraw szkolnych. Myślałem, że dla mnie zaczynają się już wakacje. Jeszcze dwa sprawdziany z matematyki i tyle. A tu niemiłe zaskoczenie. Pan Q stwierdził, że on jednak nie skończył mnie jeszcze pytać i chce mnie widzieć dzisiaj u siebie na odpowiedzi. No cóż, z dnia na dzień się o tym dowiaduje, opuściłem sporo lekcji ostatnio, więc nie jestem na bieżąco, przygotowujemy DUCH-a, więc czasu też nie ma za dużo. Jako, że się w DUCH-a angażuję, to zostanę spytany w czwartek. Super. Tak właściwie to czuję się trochę oszukany przez pana Q, bo ostatnim razem poprawiłem co miałem do poprawienie i usłyszałem, że to by było tyle jak na moje poprawianie się. Widać jednak nie. W tym miejscu chciałem jeszcze zwrócić na coś innego uwagę. Chodzi mi o zbytnie wykorzystywanie swojej władzy przez nauczycieli. Wszyscy cały czas powtarzają "twoje oceny są dla ciebie, one jedynie pokazują co umiesz". Mimo wszystko nauczyciele wykorzystują dziennik jako straszaka na uczniów. "Nie przyszedłeś dzisiaj do szkoły - karna kartkówka". To jest a) uważanie, że uczniowie to debile i na pewno dostaną jedynkę z takiej kartkówki, b) zwykły szantaż, c) nadużywanie władzy. No i czy my w takiej sytuacji jesteśmy na równi z nauczycielem? Nie, my jesteśmy uczniami, którzy muszą chodzić do szkoły, a nauczyciel w takim momencie staje się żandarmem, który egzekwuje od nas uczęszczanie do szkoły.
środa, 9 czerwca 2010
9 - dniowe wakacje się skończyły. A wszystko zaczęło się na Dworcu Wschodnim w Warszawie, w piątek 28 maja. Stamtąd wyruszyliśmy w góry, 16 osób plus pan Marian. Z tak dużą ekipą jeszcze nie jechałem. Pojechaliśmy w Góry Stołowe, ja już po raz drugi. Pogoda dopisała, wędrówka wspaniała, świetna zabawa. Razem z Łaskiem, Stachem, Mizinem i Anią spaliśmy w namiocie, co było dodatkową atrakcją. Spod Szczelińca ruszyliśmy wieczorem żeby znaleźć miejsce na rozbicie namiotu. Było już ciemno i ponad godzinna podróż nie była najłatwiejsza, ale przyjemna. Żeby jakoś zabić czas śpiewaliśmy różne piosenki przez całą drogę. A w niedzielę wylądowaliśmy we Wrocławiu na festynie, gdzie graliśmy w Pająka i Mamuta :-) Od poniedziałku do środy byłem w Annopolu, razem ze Stachem. Udało nam się przez ten czas zbudować jedną z ozdób na DUCH-a, a także porozmawiać z samorządem uczniowskim ze szkoły w Strachówce. W środę wieczorem wyjechaliśmy do Sosnowego, prawie takim samym składem jak w górach. W Sosnowym oczywiście wspaniale było. Czas tam spędzony nie może być nudny, czy niepożyteczny. W sobotę wróciliśmy, w poniedziałek już do szkoły. Wszystko skończyło się w punkcie wyjścia - na dworcu Wschodnim, gdzie pożegnaliśmy Stacha. Wszystkie te wyjazdy zaowocowały jednym - stworzyliśmy super ekipę i zaprzyjaźniliśmy się ze sobą jeszcze bardziej, lub poznaliśmy właśnie kogoś, na kogo nie zwrócilibyśmy normalnie uwagi. A wszystko dzięki panu Marianowi - najlepszemu pedagogowi na świecie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1."6 osób plus pan Marian". Kura czy jajo?
OdpowiedzUsuń2."Na równi z nauczycielem?". Egzystencjalnie, tak. Służbowo, nie. Ale tylko DUCH buduje wspólnotę ;-)
A może coś o wizycie u wuja Jacka?
OdpowiedzUsuń