poniedziałek, 28 lutego 2011

i o czym tu napisać?

Szkoła się zaczęła na sportowo. Godzina 7:00 zbiórka w małej hali, chłopcy gramy w kosza! Po koszu w-f, po wf-ie polski razy dwa, fizyka razy jeden, przerwa razy trzy, sks z piłki ręcznej razy jeden. Męczący to był dzień. Ale jutro odpocznę, na chemii, matematyce, angielskim...

Zbliżają się wybory do samorządu uczniowskiego, trzeba oddać władzę w dobre ręce, a przy okazji napisać ordynację wyborczą, której nie posiadamy. Ordynacja napisana, władza jeszcze nie przekazana. Jeszcze w czwartek ostatnie pewnie już wystąpienie, bo idziemy do Pałacu Kultury na ogłoszenie rankingu szkół Perspektyw. Takie to wystąpienie, żeby ładnie wyglądać i prezentować dumnie Poniatówkę.

Piszemy do pani Prezydentowej Komorowskiej i do pani Prezydent Gronkiewicz-Waltz, z prośbą o dofinansowanie naszego (niestety chyba nie mojego...) wyjazdu do Grecji, na Letnie Igrzyska Olimpiad Specjalnych, jako wolontariusze i biedni studenci. Może coś dostaniemy? Przynajmniej się odezwiemy z dołu, może nas zauważą tam na górze.

Matura się zbliża, coś tam, coś tam, przejdźmy do następnego akapitu.

[Następnego akapitu nie ma, poczekajcie do następnego posta]

środa, 23 lutego 2011

To, co było, to co jest i to, co będzie.

Ciężko mi się zebrać do napisania czegokolwiek. Może dlatego, że nie chce mi się opisywać znów tego, co było. Chyba wolał bym opisywać to, co jest. Byliśmy w górach, owszem, było bardzo fajnie, pierwszy kontakt z nartami, odpoczynek w fotelu z książką (to, czego brakuje mi tutaj, w Legionowie), śnieg, mili sąsiedzie, u których oglądaliśmy mecz. Tak ja to zapamiętałem - miło spędzony czas. Ale to moje wspomnienia, każdy ma własne. Jeszcze jedno, z tych nart - fajna zabawa, owszem ale bez szaleństwa. Tzn. z chęcią pojeździł bym jeszcze trochę, ale nie rzuciło by mnie to na kolana. Ot, fajna zabawa, ale są fajniejsze.

Wracając do tego, co jest teraz. W sumie ciężko mi napisać, co jest teraz, nie pisząc o tym co było. Wczoraj byliśmy dzięwięcioosobową ekipą w kinie, na "Black Swan". Film to strasznie mocny i wbijający w fotel. Ja szczerze mogę powiedzieć, że wychodziłem z kina przerażony, a podczas niektórych scen miałem ochotę zamknąć oczy. Ale nie ja jeden, obok mnie Michał wzdrygał się dość mocno, cała reszta też miała podobne odczucia. A po filmie siedzieliśmy wszyscy w ciszy i wyszliśmy dopiero po dwóch, trzech minutach. Jak bardzo zadziałał na nas "Czarny Łabędź" pokazuje choćby to, że po wyjściu z sali poszliśmy w złą stronę i wyszliśmy w garażu, mimo że strzałki na ścianach wskazywały inny kierunek. No cóż, film to był mocny i cholernie ciężki. Właściwie nie wiedziało się, co jest prawdziwe, a co zmyślone. Wspaniale mi się to wpisało w "Lód" Dukaja, który czytam, gdzie też nie wiadomo, co jest prawdą, a co fałszem. Co do filmu - nie wiem czy mi się podobał, czy nie. Ciężko mi to powiedzieć teraz. Wiem, że nie mam ochoty go jeszcze raz oglądać, przynajmniej w najbliższej przyszłości.

Film, jak film, ale było to świetne spotkanie. Jak dobrze było posiedzieć w gronie tak znanym i lubianym. Posiedzieć, pogadać, organizować kolejne spotkanie. Cisto znów zadziałało, a ja czuję się jak herbatnik.

U Dukaja kłamstwo jest prawdziwsze od prawdy, bo kłamstwo pochodzi w całości od nas, my je wymyślamy, my je tworzymy, a przeszłość i wspomnienia są złudne i subiektywnie zapamiętane. Nie są nasża jedynie własnością, bo składa się na nie mnóstwo elementów, inni ludzie pamiętają to samo wydarzenia inaczej niż my. Tak więc kłamstwo jest nasze, więc jest prawdziwsze. Dukaj potrafi być przekonujący w swoich tezach. I dzięki kłamstwu możemy być kimkolwiek - szczególnie podczas podróży, gdy spotykamy obcych ludzi, którym możemy powiedzieć wszystko i wszystko, co powiemy, zostanie przez nich uznane za prawdę. Magiczny czas podróży. Przypomniało mi się to gdy wracaliśmy z Krakowa - mogłem przecież przedstawić się moim towarzyszom jakkolwiek i czego bym nie powiedział - było by prawdą. Przynajmniej dla nich. No i przecież każde kłamstwo można zaakceptować i po pewnym czasie powiedzieć, że przecież to prawda. Tak można zmieniać rzeczywistość, zmieniać osobowość, zmieniać wszystko. Na swój sposób ciekawe i kuszące.

Nie ma zadań od profesora Wierzbickiego. Miały być zadania z chemii do poćwiczenia - nie ma. Trochę mnie to irytuje, ale co zrobić. Zrobiłem dwie matury i coraz bardziej widzę, że najwięcej tracę na własnej głupocie, a nie niewiedzy. Oczywiście głupota czasami wynika z niewiedzy - ale nie zawsze. Tak więc poczekajmy, wszystko może się zdarzyć. Tak jak drogi z przeszłości łączą się z teraźniejszością w różnoraki sposób, tak z teraźniejszości wypływa w przyszłość milion dróg i każda może być prawdziwa, każda może być moja.

Chyba powinienem wybrać się do babci.

niedziela, 13 lutego 2011

Jaśminem pachnie okolica...

Wczoraj obejrzałem kolejny film Kolskiego – „Jasminum”. Jak mnie ten film zauroczył. Taki ładny, taki lekki, taki miły dla oka i ucha. Uspokoił mnie i wprawił w taki sielankowy nastrój, taki nastrój spokoju i pewności, że wszystko jest dobrze. Z drugiej strony, trochę wcześniej, obejrzałem „12 małp” – film potrzebny mi do prezentacji maturalnej. Też świetny, jednak o innej tematyce, innym nastroju. Świetnie to wszystko posuje jeszcze do muzyki, od której nie mogę się teraz oderwać – spokojne i wyciszające, jak „Jasminum” „On the Melancholy Hill”, zespołu Gorillaz, a z drugiej strony niepokojące, ale urzekające i hipnotyzujące „Queremos Paz” zespołu Gotan Project. No i w ten sposób jestem rozdwojony – trochę wpędzony w melancholię i tajemniczy spokój, a z drugiej, też tajemniczy, nastrój niepewności, magicznego uniesienia podsyconego jakąś nutką niepokoju. Ambiwalentny, amfoteryczny. To wszystko świetnie wplata mi się w moją prezentację maturalną, w której staram się zinterpretować i pokazać labirynt z różnych stron. I chyba właśnie w takim jakimś labiryncie się znajduję. Bardzo mi się to podoba, bo wolę takie odczucia, niż smutek po czytaniu wspomnień o II wojnie światowej. W tej sprawie nie zgodzę się do końca ani z Mizinem, ani z Jaśkiem. Czytanie wspomnianych tekstów nie było łatwe, ale czuję, że jakoś mnie to wzbogaciło. Nie powiem teraz dokładnie jak, ale czuję, że powinienem o takich sprawach wiedzieć i koniec. A co z tym zrobię, to już inna kwestia.
Fajnie mi się pracuje. Siedzę, czytam, spisuję, staram się zanalizować. Podoba mi się to, mimo że nie cierpię robić prezentacji PowerPoint. Dlatego moja prezentacja na razie jest ciągle w takim stanie, jak polskie drogi – niby coś się robi, ale ciągle dziurawe. Aczkolwiek jestem dobrej myśli, właśnie bawiłem się tematem maturalnym z polskiego rozszerzonego – o kobiecym stylu zachowania. Tak dla odmiany, na odpoczynek o PowerPointa. No i ciągle towarzyszy mi muzyka. A za oknem słońce świeci i mnie oświetla. Tak więc promieniuję i staram się jak najlepiej ogrzać w promieniach słońca.

Zła wiadomość jest taka, że skończyły mi się filmy – nie dobrze, bo wieczorami bardzo przyjemnie jest sobie usiąść i coś ciekawego obejrzeć. Trzeba jakoś zaradzić, jeszcze zanim wyjedziemy w Gorce. A jeszcze jedno – wczoraj była tu rodzina Miodków, bez Magdy, która gdzieś w kinie bawiła się z koleżankami. Miło było pogadać i zobaczyć wyrośniętą Marysię. Kiedyś była dla mnie małą siostrą cioteczną, „maluchem” jak Olek, czy Marysia, a teraz zrobiła się młoda dziewczyna. Fajnie było z nią pogadać i zobaczyć tą olbrzymią zmianę. Z drugiej strony (jako że każdy medal ma dwie strony) smutno się trochę robi, patrząc na tak szybko mknący czas. Raz, dwa, trzy, nie ma liceum, nie ma beztroskiego dzieciństwa annopolskiego, „maluchy” robią się „starszakami”, mija dzień za dniem. A ja jeszcze pamiętam jaki byłem zagubiony przychodząc do Poniatówki… Dobra, bo się rozczulę i zacznie się znowu wspominanie. A trzeba żyć codziennością. Jak to ostatnio Mundek stwierdził: „ludzie tkwią w przeszłości albo w przyszłości, zamiast zakotwiczyć się w teraźniejszości i cieszyć się chwilą”. Masz rację Mundek, Trza się cieszyć, dopóki można się cieszyć.
Ja tu jeszcze wrócę.

czwartek, 10 lutego 2011

Wenecja

Obejrzałem właśnie piękny i smutny film. "Wenecja", w reżyserii Jana Kolskiego. Film o niespełnionych marzeniach, potrzebie miłości (w filmie głównie rodzicielskiej-matczynej) i za wczesnym dorastaniu, spowodowanym II wojną światową. Nie miałem pojęcia, że ten film będzie właśnie o wojnie, za co muszę Dawida zbesztać, bo on mi ten film nagrał i polecił. Czemu mam go zbesztać? Bo II wojna światowa już dość mocno mnie zdołowała. Na lekcjach polskiego czytamy poezję Baczyńskiego, przeczytałem dopiero co "Medaliony" Zofii Nałkowskiej, dwa opowiadania Borowskiego i teraz jeszcze ten film. Szczerze powiedziawszy ja już lekkiego załamania nerwowego dostaje. Moja psychika nie jest chyba przyzwyczajona do tego typu tekstów i obrazów. Dodam tylko, że w filmie oczarowała mnie muzyka i przerywniki, w których pokazane były różne przedmioty topiące się w wodzie. Piękne. I zostaje w głowie cytat, od którego zaczynają się "Medaliony": "człowiek człowiekowi zgotował ten los".

Zaczynam akcję "matura". Właściwie zacząłem. Od języka polskiego. Już teraz muszę podziękować Zarembie za pomoc i poświęcony czas. A to jeszcze nie koniec...

niedziela, 6 lutego 2011

Studniówka

Właśnie wstałem. Jak określić noc? Było FANTASTYCZNIE! To była najlepsza impreza na jakiej byłem w moim osiemnastoletnim życiu! Matko jedyna...

Najpierw tańce - polonez i walc, były jakieś tam błędy, ale i tak było ładnie, fajnie wyglądała salsa, która była tuż po walcu - Daniel wymiatał, a cała reszta starała się jakoś go naśladować, co było nieźle komiczne. No a potem zdjęcia klasowe itd. Fotograf okrzyknął nas najlepszą klasa w szkole, bo to co żeśmy wyprawiali przy tych zdjęcia było nienormalne:) Ale chociaż śmiesznie było. No a potem zaczęła się zabawa.

Właściwie tańce też rozkręciliśmy my. Pierwsze z paniami Zarembą, Pochylską i Kuśmierczyk - nie mogłem uwierzyć, że one tak wymiatają :D Właśnie to jest u nas w szkole fajne, że kadra nauczycielska też potrafi się cudnie bawić. Dalej było tylko lepiej, byłem wszędzie, tańczyłem ze wszystkimi po prostu (czasami trzeba było niektórych zaciągną na parkiet, ale warto było:). No po prostu ODJAZD niesamowity! W takiej cudownej atmosferze, ze świetnymi ludźmi... JA CHCĘ JESZCZE RAZ!

Niektóre zdjęcia będą do ocenzurowania, ale jak już będę jakieś mieć, to pokażę :D

sobota, 5 lutego 2011

Studniówka

Studniówka. Dzisiaj wieczorem. Wracam jutro, jutro zdam relację. Pozdrawiam.