Obejrzałem właśnie piękny i smutny film. "Wenecja", w reżyserii Jana Kolskiego. Film o niespełnionych marzeniach, potrzebie miłości (w filmie głównie rodzicielskiej-matczynej) i za wczesnym dorastaniu, spowodowanym II wojną światową. Nie miałem pojęcia, że ten film będzie właśnie o wojnie, za co muszę Dawida zbesztać, bo on mi ten film nagrał i polecił. Czemu mam go zbesztać? Bo II wojna światowa już dość mocno mnie zdołowała. Na lekcjach polskiego czytamy poezję Baczyńskiego, przeczytałem dopiero co "Medaliony" Zofii Nałkowskiej, dwa opowiadania Borowskiego i teraz jeszcze ten film. Szczerze powiedziawszy ja już lekkiego załamania nerwowego dostaje. Moja psychika nie jest chyba przyzwyczajona do tego typu tekstów i obrazów. Dodam tylko, że w filmie oczarowała mnie muzyka i przerywniki, w których pokazane były różne przedmioty topiące się w wodzie. Piękne. I zostaje w głowie cytat, od którego zaczynają się "Medaliony": "człowiek człowiekowi zgotował ten los".
Zaczynam akcję "matura". Właściwie zacząłem. Od języka polskiego. Już teraz muszę podziękować Zarembie za pomoc i poświęcony czas. A to jeszcze nie koniec...
Dobrze, że zaczynasz myśleć o maturze :)
OdpowiedzUsuńWdzięczny jestem pani profesor, ja bym tak nie mógł pisać "Zaremba".
Z wojną nigdy chyba nie ma śmichów. Depresje lepiej zachować na inne okazje. Zresztą skorzystaj z okazji, dzisiaj jest dzień Chorego (w Lourdes byłem, pomodliłem sie na zapas za wszystkich).
Wenecja zawsze będzie mi się kojarzyła ze "Śmiercią w Wenecji", ale to inna baśń.
Mubarak jest śliczny i nieprawdziwy, nawet Jerzego Połomskiego przebił (i dawnego Turkmenbaszę, i Ibisza i Wojewódzkiego - karykatury wiecznej młodości i nieśmiertelności). Wolę prawdziwych, nawet z chwilową de-presją. Trzym się literat ;)
Ja też się lekturą wprowadziłem w podły nastrój. Przeczytałem "Wichrowe Wzgórza" z ciekawości. Tak diabelskiej wyobraźni, jaką miała Emily Bronte jeszcze nie znałem.
OdpowiedzUsuńDół dołem, ale jest jeszcze jedna lektura, dla mnie powinna być obowiązkowa Bogdan Wojdowski "Chleb rzucony umarłym" o getcie warszawskim.
OdpowiedzUsuńDlaczego obowiązkowa? Ja nie cierpię tematu wojny, być może nawet bardziej ogólnie - przeszłości, historii, będącej nieprzerwanym ciągiem wojen, walk, potyczek, klęsk, podstępów, intryg, szachrajstw i tego nieustannego parcia po więcej.
OdpowiedzUsuńTo były straszne czasy. Nieludzkie, niegodziwe, i sami, jako ludzie, byliśmy sobie winni, wszyscy, za niestłumienie w sobie najniższych, podłych, zwierzęcych instynktów. Jednak pytam się: w jaki sposób czytanie o wszystkich tych okropieństwach wzbogaci nas? Że nie doceniamy ogromu okrucieństwa, nawet nie wyobrażam sobie, ba - nie próbuję! - jak ludzie cierpieli, do jakiego poświęcenia, poniżenia, upodlenia ich to zmuszało? Dobrze, ludzie żyjący w tych czasach i wyróżniający się szczerością serca, wytrwałością, pokorą, odwagą, człowieczeństwem zasługują na wieczny szacunek, na uwielbienie i zdecydowanie nie-zapomnienie.
I może powinni być dla nas wzorem do naśladowania... ale czy na pewno? Wszak czasy wojny tak różne są od naszych, od konsumpcjonizmu, globalizacji, pogoni za życiem. Może jednak ci bohaterowie czasów trudnych są swoistą przeciwwagą w tym nowym, odmiennym świecie, a wartości, które reprezentują, są ponadczasowe. I owszem, lecz nie oni jedni je wyznawali, czemu więc wynosić ich na piedestał, a nie dawnych bohaterów, czy tylko dlatego, że to niedaleka, niedawna przeszłość, której wpływ jest jakoby silniejszy od wydarzeń z zamierzchłych czasów, obrosłych już w legendę i w setki interpretacji? A jednak, taka wojna, totalna, była bezprecedensowa, jedyna w dziejach, to okrucieństwo, bestialstwo wytworzyło nie-ludzi-oprawców, ale także ludzi-herosów, których czyny przemawiają inaczej niż kiedykolwiek.
OdpowiedzUsuńMoże tylko krążę wokół problemu, a prawda jest taka, że zwyczajnie nie chcę, nie lubię czytać o tych czasach, jakkolwiek by to było (nie)uzasadnione. Bo nie imponuje mi wyobraźnia kreująca ogrom cierpienia przerastający ludzkie pojęcie, przeraża mnie historia tego kraju, tych ludzi i świata, który zdawałoby się zmieniony jest nie do poznania, lecz u źródeł wciąż kryje się zagrożenie. Nie chcę o tym myśleć. Chrzest ognia, do jakiego jesteśmy zmuszeni czytając całą tą makabryczną literaturę wojenną, można uzasadnić względami moralnymi i poznawczymi, lecz czy konieczne jest skazywać się na aż takie cierpienie, które mimo to jest jeno wspomnieniem, mgłą autentycznych wydarzeń i ludzi, którzy cierpieli tysiąckroć prawdziwiej?
OdpowiedzUsuńJa nie chcę...
Może po to, Mizin, żebyśmy mieli świadomość, żebyśmy nie zapomnieli? "Nigdy więcej wojny". Ale rzeczywiście, za dużo - i już człowiek nie może więcej.
OdpowiedzUsuńA może dlatego, że historii nie można traktować wybiórczo? Albo dlatego, że II wojna światowa to nie prehistoria, tylko wczoraj. Może z szacunku do siebie samych i naszych osobistych historii. Może po to, żeby zrozumieć świat, w którym żyjemy. I po to żeby nie zostać posądzonymi o brak elementarnej wiedzy.
OdpowiedzUsuńw sumie... i tak wszystkiego zapomnę, prędzej czy później, jak zawsze. A skoro od zapomnienia nie ma ucieczki, to bez znaczenia jest, czym zapełnię zapomniany czas, więc równie dobrze może to być wojenna literatura, trudno, skoro świat tego chce, ja się na to zgodzę.
OdpowiedzUsuńMoże i nie powinniśmy traktować historii wybiórczo, ale trzeba umieć sobie z nią radzić. Ja radzę sobie tak, że nie myślę o tych czasach odczłowieczenia człowieka, nie dopuszczam ich do świadomości lub pozwalam im ulecieć drugim uchem. Poza tym... jeśli nie wybiórczo, to jak? Totalnie, absolutnie? Nie da się wiedzieć i pamiętać wszystkiego, na czymś trzeba się skupić, oprzeć, i nie sądzę, że "im nowsze czasy, tym lepsze".
Nie do końca też trafia do mnie argument z szacunkiem. Czy jeśli nie znam szczegółów IIWŚ to nie szanuję siebie? Czy historia mojego życia ucierpi na tym, że nie będę znał daty zakończenia IIWŚ?
Zrozumieć świat, to już lepiej. Ale świat tylko w pewnym (pomijalnym?) stopniu tworzony jest przez historię. On jest, jaki jest, i choć pewnie warto by znać przyczynę, genezę, korzenie - to teraźniejszość ma dla mnie większą wartość, niż przeszłość.
A o brak elementarnej wiedzy posądzam sam siebie, i boję się tego jak ognia (no dobra, ognia się nie boję :D kocham ogień!) ale cóż poradzić, jestem tępy i tyle, mam wadliwą pamieć ograniczającą się chyba tylko do bitwy pod Grunwaldem i chrztu Polski. A jednak jakoś żyję, bez pamięci... ciekawe jak długo.
Tak pięknie i madrze dyskutujecie, że się boję włączyć. Mizin, podziwiam szczerość i talent wyrażania myśli. Szacunek należy się wam wszystkich.
OdpowiedzUsuńChyba miałem podobną świeżość intelektualną, kiedy zapisałem w klasie maturalnej, że "jestem inteligentny, ale za młody żeby ktoś chciał mnie powaznie słuchać, że może po 40-tce, choć wiele z tej inteligencji może mi wtedy ulecieć". Inne były czasy?
Was chcę słuchać, szkoda, że nie jestem ministrem kultury, dałbym wam stypendia i możliwości. Dobrze, że możecie publikować w Internecie.
Warto robić to, co pomaga nam być ludźmi.Tak jest też z czytaniem. Kiedy chodzę po Warszawie, to mam wrażenie, że depczę po trupach, brodzę we krwi. Że jestem w jakimś umarłym mieście. Ja sobie z tym radzę dokładnie inaczej niż Mizin, właśnie chcę wiedzieć. Im więcej historii poznam, tych indywidualnych, nie dat i faktów z historii podręcznikowej, ale tych, które wydarzyły się Szlomo czy Salome czy łączniczce z powstania czy matce, która musiała nakarmić dzieci, a ktoś jej ukradł kartki albo tej, co nie doczekała się powrotu syna, tym jestem spokojniejsza. Nie mogę nic zrobić, prócz przedłużenia pamięci. W powieści "Chleb rzucony umarłym" rodzice wymierzają karę swojemu synowi, który z kolegami zaczyna okradać groby. Mimo, że cierpią z głodu, wartości takie jak uczciwość, poszanowanie ludzkiej godności, moralność itd. zostały podeptane, a wokół jest tylko śmierć i szaleństwo.
OdpowiedzUsuńZbrodnie i ludobójstwo towarzyszą ludzkości od zawsze. Trzeba zdawać sobie sprawę na co stać człowieka, ale trzeba myśleć o sobie, czy mielibyśmy odwagę, ja jako konkretny ja- ukryć Żyda, albo przynajmniej się od niego nie odwrócić. Nie każdy może być bohaterem. Może przyznałabym rację Mizinowi, gdyby ostatnia zbrodnia zdarzyła się w 1945, ale nie tak dawno była Jugosławia, Tutsi i Hutu, a co będzie jutro?
Literatura wojenna ( może nie wiem dokładnie, co czytacie) nie kreuje cierpienia, tam nie ma kreacji, to jest relacja. W opowiadaniach Borowskiego, to jest na zimno, bez oceny, po prostu suchy opis,fakty górują nad fikcją. Nałkowska też sobie nic nie zmyśliła.
Jeśli ta literatura dotyka, sprawia, że uruchamia się myślenie, to dobrze, po to jest,ale jeśli ludzie przestaną ją czytać, bo to burzy ich pozornie uporządkowany świat, to mogą po raz kolejny nie zauważyć, że dzieje się coś złego. Ale nie tylko wokół nich. Z nimi się dzieje coś złego.
Miło tu spotkać koleżankę z pracy.
OdpowiedzUsuńLudzie piszcie, o wojnach i zielonych pastwiskach, lekturach, filmach, kulturze i prawdziwych tożsamościach. Dzielmy się sobą :-)
Dziękujemy za miłe słowa :)
OdpowiedzUsuńWidzisz, Emilio, ty chodzisz po trupach, a dla mnie Warszawa to codziennie nowe miasto, niemal bez przeszłości, jak zresztą cały świat chyba, i mimo, że przez to notorycznie się gubię i jestem zmuszony kierować się GPS'em, to jakoś mam wrażenie, że tak jest lepiej, przyjmować świat takim, jaki jest, a nie jakim był. Dzięki temu zawsze coś mnie może zaskoczyć, coś poruszyć, coś zwrócić uwagę, a ja nie grzęznę wtedy w zwałach połamanych kości i rozstrzelanych czaszek, tylko idę przed siebie, ot - myśląc.
Zresztą, tak czy siak te Medaliony i całą resztę przeczytam, ale tym razem - bo muszę, a nie z czystej chęci zaznajomienia się z tematem. Może naprawdę okaże się to dla mnie dobre: coś tam uszczknę dla siebie do rozmyślań, resztę wyrzucę i jakoś to będzie.
Po przeczytaniu Medalionów czuję się wewnętrznie zmuszony zmienić zdanie: Nie przeczytam wszystkiego. Poprzestanę na Medalionach, nic więcej. Nawet jeśli mam przez to żyć w nieświadomości, w niepamięci i niepełnym obrazie świata, to jest to cena, którą chętnie zapłacę za, jakby to rzec, spokój ducha i wiarę w człowieka.
OdpowiedzUsuń