niedziela, 16 stycznia 2011

mr. nobody

Co, którzy nie oglądali filmu, a chcą to zrobić, niech może lepiej najpierw obejrzą film:)

"Co by było gdyby...?" - niejednokrotnie zadajemy sobie takie pytanie. Przynajmniej ja sobie zadaję. I często zastanawiam się, co by się wydarzyło, gdybym wybrał inaczej. Niektórych decyzji żałuję, niektóre decyzje - gdybym mógł - zmieniłbym. Pytanie tylko czy warto? Czy na pewno lepiej by się stało, gdybym w danym momencie postąpił inaczej?

W piątek, a właściwie w nocy z piątku na sobotę, obejrzałem "mr. Nobody". Film piękny, film zniewalający. Przynajmniej dla mnie. Film o wyborach właśnie. "Nie możemy cofnąć czasu, dlatego właśnie wybory są dla nas tak trudne - dym z papierosa już do niego nie wróci, a pudding zmieszany z sosem nie odzyska już pierwotnej formy." Taką prawdę wygłasza nam dziewięcioletni chłopiec. No i nikt się z tym kłócić nie będzie. Jednak zawsze pozostaje zwątpienie - czy aby wybrałem prawidłowo? "the Butterfly effect" pokazywał jak bardzo jedna zmieniona rzecz w przeszłości, potrafi przekształcić przyszłość. W "mr. Nobody" kwestia efektu motyla została poruszona, jednak w trochę innym znaczeniu i nie była aż tak ważna. Ale nie o tym teraz. "mr. Nobody" pokazuje mnóstwo różnych ścieżek życiowych, które mogą się rozwinąć, jeśli tylko wybierzemy między "a" i "b". Decyzje powzięte przez bohatera nie zmieniają przyszłości - tworzą po prostu nowy tor. Kolejne koryto rzeczne, przez które płynąc będzie rzeka życia.

Sam film zachwycił mnie wizualnie, muzycznie, aktorsko, no i oczywiście sama historia. Wszystko obracało się właściwie wokół miłości, co oczywiście też miało swój urok.

Ten film skłania do pewnego zastanowienia się nad owymi wyborami. Bo z wyborami zmagamy się codziennie - zaczynając od tego, co zjeść na śniadanie, czy jak się ubrać. Jak już wspomniałem - chciałbym zmienić parę decyzji, jakie powziąłem, pytanie tylko czy rzeczywiście wyszło by mi to na lepsze? Nie wiem, czy gdybym dostał możliwość cofnięcia się w czasie, starałbym się zmienić cokolwiek. Bo mimo, że mam wolną wolę i wolny wybór, to jednak jako katolik, wierzę, że to Bóg kieruje moimi ścieżkami. Mimo to, nawet w Biblii zostało napisane, że człowiek może zbłądzić z wyznaczonej drogi i potrzebuje pomocy, żeby na odpowiednie tory wrócić. Tak więc zły wybór jest możliwy. Pytanie tylko skąd mam wiedzieć, co będzie prawidłową decyzją? Więc gdybym dostał drugą szansę - czy bym ją wykorzystał i zmienił coś w swoim życiu? Nie wiem, nie potrafię odpowiedzieć. Pan Nikt był w o tyle dobrej sytuacji, że żył tak jakby w kilku różnych światach, stworzonych przy podejmowaniu różnych decyzji. Więc jakoś bardzo nie ryzykował.

Zugzwang - sytuacji w szachach, kiedy każdy ruch powoduje diametralne pogorszenie sytuacji. Bywa i tak, że wybór pada między złym, a gorszym. Czego nie zrobimy - i tak będzie źle. Przegrana w szachach to jeszcze nic wielkiego - tylko jak w życiu mamy taką sytuację? Co wybrać wtedy? Dlatego właśnie tak bardzo kusi, żeby zrzucić decyzję na kogoś innego. Niech ktoś inny zadecyduje. Nie brać odpowiedzialności za własne czyny. To kusi, ale tutaj nie mam znaku zapytania - wiem, że nie jest to dobre wyjście. Tak więc trzeba wybrać, nawet jeśli to pogorszy sytuację. Jaki ten wybór nie będzie - jest własny, prawda?

Smutny to był film i jakoś tak też mnie nastroił. Jednak był wspaniały.

"Każda ścieżka jest właściwą ścieżką. Wszystkie, ponieważ żadna nie ma większego znaczenia." No tak, bo czym jest życie w stosunku do wieczności?

2 komentarze:

  1. Czyny nas tworzą. Zajrzę do Ingardena i znajdę fragment, który tak mnie oświecił przed laty.
    Odpowiedzialność - to różni człeka od małpy. No może cos jeszcze.
    Jak niewielu jest ludzi, którzy na odpowiedzialności chcą zbudować swoje życie. Eh!

    Tak się rozpisujesz o filmie, jakbyś był krytykiem. To ciekawy zawód.
    Mnie przed laty wziął "Układ" Elie Kazana. Spać :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zadajesz pytanie: "czym jest życie w stosunku do wieczności?", zupełnie jakbyś miał do niego bagatelizujące podejście. Jakbyś chciał powiedzieć, że życie nie jest niczym istotnym w stosunku do wieczności... Jeśli tak jest, dlaczego zatem nie usiądziesz po turecku na środku autostrady spokojnie czekając na jego koniec?

    Może w kontekście czasu rzeczywiście jest jedynie niezauważalną chwilą. Ale kto u licha powiedział, że trzeba nam wartościować akurat według jego długości? W moim mniemaniu to nie on świadczy o potędze czy słabości przeżyć, a intensywność emocji, jaką wzbudza w nas otoczenie. Życie jest cudownym pasmem okazji do budowania siebie, kreowania świata, w którym chcielibyśmy żyć i odtrącania tego, co niepożądane. Tak, trwa zaledwie chwilę, a jednak doświadczenie życiowe daje bezcenną wiedzę, bez której być może wieczność stałaby się dla nas wyłącznie udręką. Teraz jest Twój czas na stworzenie Ciebie takiego, jakim chciałbyś być na zawsze. Jeśli skorzystasz z niego mądrze, być może nawet dążenie ku doskonałości stanie się realne. Ale to już tylko u boku Boga.


    PS

    Notki nie przeczytałam, bo D. obiecał mi seans po sesji i po olimpiadzie (jak większość rozrywek zresztą czeka zatem na półce podpisanej "nagrody za trudny, pożyteczny czas"). Jednakże maniera czytania ostatniego zdania każdej publikacji, na którą się natknę wzbudziła we mnie sprzeciw, jaki pozwoliłam sobie powyżej zamanifestować.

    Pozdrawiam i życzę powodzenia w pomaturalnych wyborach


    Magdalena ;)

    OdpowiedzUsuń