poniedziałek, 6 grudnia 2010

Besztu besztu

No i zostałem zbesztany. Wiedziałem, że tak będzie. "Besztu, besztu", jak to w zwyczaju ma robić Filip. Ale on jeszcze macha paluchem.

Oj Mizin, Twoja odskocznia rzeczywiście jest nieźle hardcorowa. Aczkolwiek szalenie ciekawa. Czy ja Ci kiedykolwiek mówiłem, że Twój blog jest powalający? Szczerze, to często nie rozumiem Twoich postów w 100%, ale się staram :)

Więc więc. Weź tu się teraz tłumacz. Zacząłem pisać, to i skończę. Sprawy się, delikatnie mówiąc, pokomplikowały. A wszystko przez głupią studniówkę. Przez głupie niedopowiedzenia, brak jakiejś komunikacji, konkretnych i sensownych odpowiedzi, że się tak wyrażę "nasrałem" sobie na kilku frontach. W sumie to chyba na dwóch, ale jak się zastanowić to i inne się znajdą. Na frontach - kontaktach międzyludzkich w sensie. Blog to rzeczywiście błogosławieństwo, ale ostatnimi czasy jakoś ciężej było mi cokolwiek napisać. Ogólnie rzecz ujmując - mój stan psychiczny jest chwiejny. Zawsze to wiedziałem. Nie pamiętam jak to nazwał ostatnio pan dyrektor, ale określił takim ładnym słowem psychikę Żeromskiego. Jak znajdę to napiszę.

W formie fizycznej też nie jest ciekawie, ale przyzwyczajony jestem. Lekarz stwierdził, że w plecach mama jakieś zapalenie czegoś tam i zapisał mi parę leków (głównie maści i witaminy). Poza tym na dzisiejszym meczu piłki nożnej "dobiłem" sobie prawy bark - najpierw w piątek, teraz zderzenie z głową Łukasza. Bark boli okropnie, choć bardziej martwię się o tego chłopaka, bo wszystko wskazuje na to, że doznał lekkiego wstrząśnienia mózgu. Nie wiem, karetka go chyba zabrała.

Na wszystko nakłada się problem przyszłości. Jakoś maturą się bardzo nie przejmuję, czego powinienem się obawiać, a jestem nawet dumny. Bo jak patrzę na maturzystów, którzy życia poza nauką teraz nie mają, to mi się przykro robi. Z drugiej strony - ja się nie uczę chyba dlatego, że nie wiem na jakie studia mam iść. Jakby ten brak przekonania do zdawanych przedmiotów odpycha mnie od nauki ich. Chyba wiem, co chcę dostać od Mikołaja - dyktafon. A zainspirował mnie Robert Downey Jr. grający w "Soliście" dziennikarza. Będę z nim wszędzie chodził, nagrywał (tak, bo robienie notatek jak tata mi nie wychodzi) potem będę pisać i molestować różne gazety żeby wydrukowały mój tekst. Podobno trzeba walczyć o swoje, a co, jak będę tak wszystkich męczyć to może się ktoś zlituje. Bo chyba rzeczywiście chcę być dziennikarzem - prasowym czy radiowym - nie ważne.

Poza tym ostatnio ciągle słucham Czesława Mozila. Dobry gość jest.

Teraz już nie wiem o czy napisałem na początku, więc nie wiem czy o czymś zapomniałem. W szkole stanęła choinka. Lubię tę choinkę, ale rozprasza. Jak ją widzę to wydaje mi się, że już są Święta, więc nie ma co się uczyć. Głupie, ale taka prawda. No i fajnie, że dostaliśmy długopisy - zawsze o takim marzyłem. A że ja nigdy nie mam długopisu, to może przez kolejne dwa/trzy dni będę miał czym pisać.

A ludzie to chyba mają o mnie lekko błędne mniemanie. Ludzie w szkole w sensie. "bo z zajebistością to trzeba się urodzić" - to oczywiście Zdybel, ale on tak zawsze. No i to się ma do sportu. Niektórym się wydaje, że ja nie mam problemów (Sebek), inni uważają, że jestem zawsze szczęśliwym i radosnym gościem, jeszcze inni uważają, że codziennie jestem "na chaju" (pozdrowienia dla Adama z 1a), jeszcze inni, że "ręce i nogi tak ci latają wszędzie, ale złoty chłopak" (Kali!). Jeszcze inni mnie nie cierpią (pozdrowienia również dla nich - wzajemnie - wiem, że to nieładnie ale jakoś nie mogę). A tak naprawdę to gdybym miał kogoś spytać kim ja tak właściwie jestem, to nigdy nie dostanę poprawnej odpowiedzi. Takiej do końca. Ja wiem, że tak się nie da, że widzimy to, co chcemy, że widzimy tylko cześć złożoności każdej osoby, że widzimy daną osobę tylko w niektórych sytuacjach. A ja bym chciał, żeby ktoś wiedział więcej, żeby znalazła się taka osoba, która zna mnie lepiej trochę. W sumie zależy to ode mnie, czy się bardziej na kogoś otworzę. No ale. Zawsze można wszystko zrujnować jakąś głupotą, choć jeśli można zrujnować, to i można zbudować, nie? (ale ładnie zabrzmiało, normalnie jestem z tego zdania dumny).

Można by to wszystko jakoś sensownie zakończyć. Pytanie, jak? A! wiem o czym zapomniałem - wolontariat. Podobno wczoraj był Światowy Dzień Wolontariusza. Uwielbiam pracować wolontariacko. To w sumie jest jedna z rzeczy, o których wiem, że chcę w życiu robić - pracować jako wolontariusz. Chyba nic nie daje większej satysfakcji.

No to skończyłem. Nie tak, jak chciałem, ale dobre i to. Mam nadzieję, że trochę nadrobiłem.

Znowu samoistnie wyłączył mi się komputer. Na całe szczęście post się zapisał w roboczych. Ufff.

5 komentarzy:

  1. To naprawdę miłe, że czytasz mojego bloga, doceniam to. A jeśli jest coś, czego nie rozumiesz, a chciałbyś - zawsze mogę spróbować powiedzieć to innymi słowami :) Bo wina leży po obu stronach, nie do końca umiem zrozumiale pisać...
    Na pierwszy rzut oka to "besztanie" dało ci niezłego kopa - takiego posta napisać... :D A co do Żeromskiego, to mądrych słów pojawiało się wtedy wiele - przeglądając swoje notatki widzę: gwałtowność afektywna, osobowość schizotymiczna i psychiczna dezintegracja. Smacznego!
    Pisałeś o litości... nie ma tak, że ktoś się zlituje, to nie takie podejście. Bądź silny, pewny swego, zapracuj na uznanie. Ja wierzę, że byłby z ciebie dziennikarz. Bardzo lubisz język potoczny, mówiony, a z drugiej strony jako przewodniczący szkoły jesteś boski. Tak trzymaj.
    Co do prowadzenia samego bloga, nasunęło mi się kilka rad. Po pierwsze, zerknij na kolory czcionek, niektóre są czarne na czarnym tle. Spróbuj też wyrównać tekst do obu stron (wyjustować? chyba tak...), wygląda to bardziej schludnie. No i "haj" pisze się przez samo "h" :P Ale ortografii, interpunkcji, składni i leksyki czepiać się nie będę, to twój styl.
    I najważniejsze, do akapitu "A ludzie...": może nie jestem specem od ludzi, poczekamy, co napisze np. Dorota, ale czuję, że słowo, którego w tym akapicie brakuje, to - przyjaciel. I myliłem się na blogu w tej kwestii - przyjaźni się nie hoduje. To decyzja, którą podejmujemy, w której trwamy, która nas tworzy, przetwarza - zaufać. Naprawdę, w przyjaźni nie potrzeba niczego więcej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mogę powiedzieć, że nie mam przyjaciół. Bo mam. Tutaj chodzi o coś innego. Ale nie powiem Ci o co dokładnie. Nie teraz.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. ano, coś w tym paradoksalnego jest :)
    Na rozmowę jestem bardzo, bardzo chętny. Chociaż wyczułem w tym niechcący niejako zarzut, że wciąż się mało znamy...

    Maski... temat na topie, nie ma co. Ja chyba wyznaję zasadę "jestem tym, co robię". To mnie jednoznacznie definiuje, ale przez to, że za często skupiam się na przyszłości, a nie na teraźniejszości, niektórzy wytworzyli sobie zbyt pozytywny obraz mnie, i trochę mi głupio, czuję się jakbym patrzył w lustro i widział tam super-koksa, którym wiem, że nie jestem.

    Ja cię, Dorota, na prawdę nie przeceniam, po prostu podziwiam sposób w jaki odbierasz rzeczywistość - moje analityczne myślenie tego nie rozumie. Tzn, może troszkę, staram się.

    Poza tym, po prostu mnie zdziwiło że to słowo "przyjaciel" tam nie padło, mi się samo cisnęło na usta. Nie zgodzę się tylko z tym, że wszystko dzieje się samo. Wcześniej mówiłaś, że nad życiem mamy kontrolę, której nie umiemy okiełznać. I tak naprawdę wszystko jest decyzją - zaufanie może rosnąć i słabnąć, ale moment decyzji jest bardzo ważny.

    Może (na pewno?) dotykamy tu zbyt osobistych kwestii, i każdy mógłby wylać swoją historię, z morałem i rzeką porad i złotych myśli. Ale to chyba rzeczywiście nie czas. Wiem tylko tyle, że warto jest mieć się przed kim zwierzyć z siebie, z tego, co mamy w środku. Nie cały świat to teatr lekkoduchów, na poważne rozmowy jest poważny nastrój, jest głębia i zrozumienie.

    Dobrze będzie ;-) Tylko trzeba tego mądrze chcieć.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja was kręcę... - tak się kiedyś mówiło, gdy zatykało z wrażenia.

    Bogu dziękuję za Internet i za bloga!
    Szkoda, że nie mieliśmy takiej szansy na dzielenie się sobą, kiedy byłem w maturalnej~!
    Przez dziesiątki lat uważałem, że to był najlepszy rok życia. Ta intensywność głodu życia. Niezręcznie brzmi, ale nie wiem jak inaczej. Życie i matura idą w parze. Pamiętam lektury z tamtych dni i że je wplotłem w wypoiedź ustną. Była to "Sala nr 6" Czechowa i "Kraksa" Durenmatta. "Budenbrookowie" Manna byli wcześniej. Manna odziedziczyłem po siostrze, która kupiła przed swoją maturą i po, wyjechała do USA. Jakoś w Wigilię bylo potem pustawo w domu, po takich wyjazdach, i zabrałem się za Manna. Został juz we mnie.

    Klimat "maturzystów" wyzierał na mnie i się udzielał z czołówki "Kolumbowie' Bratnego, choć pokłóciliśmy się z naszą panią od polskiego nt ich lewicowego wykrzywienia. Obowiązująca historia widziała AL, BCh itd. cos jeszcze wisiało w powietrzu po AK-zaplute karły reakcji.

    Wtrącam się w wasz wspaniały dialog, bo jak mam się nie wtrącać, kiedy przed chwilą przeczytałem post Jaśka o Michaelu z Australii. Świat i życie jest piękne dla szukających, nazywających, dzielących się sobą, ponad językami, granicami państw i kontynentów. Pozdrawiam wszystkich. Zgredzio dJ :)

    OdpowiedzUsuń