poniedziałek, 27 września 2010

Powrót

Mam nareszcie chwilę czasu, żeby uzupełnić braki na blogu. Nazbierało się trochę i teraz trzeba to uporządkować. Gdzie skończyłem? Dałem znać, że nie będzie mnie ani w domu, ani na blogu, bo zaczyna się Olimpiada Specjalna. Więc zacznijmy od Olimpiady.

Zostałem przydzielony do pracy na Wiosce Olimpijskiej na SGGW. Dokładnie na stanowisku Kafejki Internetowej. Jak się później okazało, byłem wszędzie po trochę. Ale zaczęło się już wcześniej, bo w piątek i sobotę pomagałem w rozkładaniu sceny na Festiwal, ustawianiu stanowisk w namiocie Wioski itd. Oficjalne otwarcie Olimpiady było w sobotę wieczorem, na stadionie Legii. Wydarzenie piękne, atmosfera na stadionie wspaniała, wrażenia wizualne cudne. To była jedna wielka feta. Wszyscy się cieszyli, sportowcy, wolontariusze, kibice. Ktoś musiał sprzątnąć wszystko z murawy Legionistów, więc zostaliśmy razem z Michałem i Stachem w nocy, żeby pomóc ekipie demontażowej. Mimo że praca ciężka, zimno, mokro, a do domu daleko – było bardzo przyjemnie. Panowie z ekipy bardzo sympatyczni. A od niedzieli rozpoczęła się praca właściwa.

Naszym zadaniem było zapewnienie zawodnikom dobrej zabawy po ciężkim dniu zawodów. W namiocie Wioski mieliśmy mnóstwo atrakcji: Chillout Room, Kafejka Internetowa, Studio Wizażu, Kącik Gier, Kącik Malarski, Gry i zabawy sportowe, dyskoteka i karaoke. Jak widać, wybór był duży. Nasze stanowisko było właściwie non stop zajęte. Wszyscy chcieli skorzystać z Internetu, a największą popularnością cieszył się oczywiście Facebook, który odwiedzało około 95% użytkowników komputerów. Byli też ludzie, którzy chcieli tylko i wyłącznie „Pacinki” (po rosyjsku tego nie napiszę), byli tacy, którzy chcieli sprawdzić pocztę, ale nie wiedzieli na jakim serwerze ją mają, byli tacy, którzy po prostu patrzyli w monitor. Wszystkim trzeba było dogodzić, każdemu pomóc jeśli miał jakiś problem. Bardzo fajne zajęcie, jak się okazało, bo można było poznać i zaprzyjaźnić się w wieloma osobami. Ja bardzo miło wspominam dwóch Rosjan (którzy byli bardzo rozrywkowi i mieli mnóstwo energii), dwóch Niemców, z których jeden wykazywał się talentem muzycznym, a z drugim uczyłem się liczyć po niemiecku, Greczynkę, która wyznała mi miłość, dziewczynę z Kazachstanu, która chciała pomocy tylko i wyłącznie ode mnie, Greka, którym trzeba było się zaopiekować, zaprowadzić do punktu malowania twarzy, włączyć jakąś grę, trzymać za rękę, kiedy malowano mu twarz i ogólnie się nim opiekować i wielu innych, o których nie napiszę, ale których pamiętam i za nimi szczerze tęsknię.

Co mnie urzekło w całej tej zabawie? Radość bijąca od sportowców i ich opiekunów, życzliwość dla innych ludzi, której tak brakuje ludziom pełnosprawnym, zadowolenie z życia i wyników sportowych, jakie by one nie były. Miałem co prawda kontakt z osobami niepełnosprawnymi już wcześniej, ale nie w takim natężeniu i takiej liczbie. Utwierdzam się w przekonaniu, że powinniśmy uczyć się od nich jak cieszyć się z życia i jak traktować innych ludzi.

Bezcenne jest też wspomnienie starszych pań z Włoch, z jedną z których zatańczyłem wolny taniec przy dźwiękach „Wonderful World” -------, a od drugiej dostałem dwa buziaki w oba policzki. Ech, ci Włosi…

Oczywiście wolontariusze byli wykorzystywani do wszelakich prac, a to coś przenieść, a to coś zmontować, a to coś rozmontować. Mogę się pochwalić, że nawet pomalowałem pewnemu panu twarz, gdy dziewczyny ze stanowiska „Malowania Buź” miały przerwę na obiad. No i nie najgorzej mi to wyszło.

Zabawa, ludzie, atmosfera, życzliwość, radość, szczęście, uśmiech, uściski, pocałunki, rozmowy na migi, wspólne gry, rywalizacja – mogę wymieniać jeszcze wiele słów, które oddają klimat tych Igrzysk. Myślę, że będę jeszcze do nich wracać, bo jest o czym pisać.

A teraz z innej beczki. W piątek wieczorem, a właściwie już w sobotę pojechaliśmy w Beskid Żywiecki z panem Marianem. Co tu dużo pisać – jak zwykle super zabawa, świetni ludzie, piękne widoki. Razem ze Stachem, Michałem, Heleną i Olą spaliśmy pod namiotem, na polance tuż przy gęstym lesie, z gwiazdami i czerwonym księżycem nad głowami. Miejsce było fantastyczne, spało się też nie najgorzej. Ale tp jeszcze nie koniec – za trzy tygodnie Karkonosze!

W tej chwili to wszystko. Jest o czym pisać, więc jeszcze tu wrócę. Przepraszam wszystkich za tak długa przerwę – sami rozumiecie, czasu żeby usiąść przy komputerze było niewiele.

No i jeszcze jedno: jestem zadowolony z „Władcy Marionetek”. Naprawdę zadowolony.

5 komentarzy:

  1. Ach tylko pozazdrościć Beskidu i nocy pod gołym niebem...

    OdpowiedzUsuń
  2. Co to jest "Władca Marionetek"? Dałbyś przeczytać.
    Cieszę się, że masz doświadczenie wolontariatu i prawdziwej prostoty.

    OdpowiedzUsuń
  3. Toś dostał ładunek wiedzy i emocji! Skarb!
    Chroń go i dobrze się z niego rozlicz na koniec życia.

    Liczę, liczymy na ciebie i na was w kampanii wyborczej w Strachówce. Uczyńcie ją swoja walka o dobry świat. Nie pozwólcie gnuśnieć i sdpać swoim kolegom, koleżankom, młodszym, starszym mieszkańcom naszej gminy. Porwijcie nas do wielkich rzeczy. Była rewolucja Solidarności, dzisiaj jest czas na rewolucje Młodości. Jesteście nadzieja kościoła - zawsze powtarzał Jan Paweł II. Jesteście nadzieją Polski i świata. Jesteście nadzieją Strachówki - i całej Rzeczpospolitej Norwidowskiej :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Michał - jak tylko chcesz, to możesz z nami jechać w góry, nie ma problemu:)Zachęcam, najbliższy wyjazd - 16/17 października w Karkonosze.
    "Władca Marionetek" to ostatnie z moich opowiadań. No i nie dam przeczytać na razie, jeszcze nie. Jedna osoba już to przeczytała i na razie to tyle. Przepraszam:)

    OdpowiedzUsuń