No więc byłem w Bodzanowie. Niekwestionowanym centrum świata. Pojechałem we wtorek rano, wróciłem w czwartek po południu. No tu się rozpisywać - bardzo przyjemny i chilloutowy wyjazd. Jak to w Bodzanowie. Zbudowana łódź na studniówkę, cześć kamienic, kręgle w Płocku, obejrzane "6 Zmysł", "Spy Game", "Bękarty Wojny", ciągłe walki pseudo MMA z Michałem, nocne rozmowy o życiu i śmierci (jak to Shrek i Osioł), dziwaczne sny. Tak to można ująć w skrócie.
Dalej. Jeszcze w czwartek wieczorem pojechałem do Michała, tym razem na Kabaty. Tam też spędziłem noc, po czym wróciłem do Legionowa. Mianowicie na ulicę Leśną, gdzie zostałem już do wieczora dnia następnego, czyli soboty. Jak można łatwo się domyślić - Sylwestra spędziłem właśnie tam. Zabawa udana, właściwie cała noc prześpiewana przy karaoke. Dzień następny, czyli wspomniana sobota przeżyta na ciągłym śmiechu. Chyba najzabawniejszy dzień roku 2011 (no i co, że tylko dwa jak na razie były?). No i pobudka w niedzielny poranek (jeśli uznajemy godzinę 11 za poranek). A obudziłem się z przeświadczeniem, że ten nowy rok będzie beznadziejny, tak jak końcówka roku poprzedniego. Dzień jak co dzień. Nic ciekawego się nie działo, zrobiłem trochę zadanej chemii, zdążyłem się załamać, że nic z tego nie umiem, potem znów zrobić trochę chemii i się trochę "odłamać", chwilę porozmawiać z Piotrkiem, zjeść śledzia zrobionego przez ciocię Marysię... i pójść spać. Choć tego ostatniego jeszcze nie zrobiłem. Zapomniałem o jednym. W sobotę wieczorem zdążyłem napisać jeszcze parę zdań w "Windykatorze". Tyle. Przyszłe dni nie napawają mnie wcale optymizmem, więc zaczynam ten rok niezbyt pozytywnie. Może będzie jeszcze lepiej.
No, c0ś napisałeś wreszcie. Pomyśl o Madrycie :-)
OdpowiedzUsuńNie jade do Madrytu
OdpowiedzUsuń