poniedziałek, 18 października 2010

Karkonosze, ach, Karkonosze...

Dzisiaj rano wróciliśmy szczęśliwie z Karkonoszy. O szóstej rano byliśmy na dworcu Centralnym w Warszawie, z którego skierowaliśmy się do szkoły. Ale od początku.

Wyjazd jak zwykle w piątek wieczorem, pociągiem do Jeleniej Góry, z Jeleniej do Karpacza i w góry! Trasa właściwie taka sama jak ponad rok temu - z drobnymi różnicami. Pogoda cudowna, gdzieś do podejścia na Śnieżkę, gdzie spotkaliśmy na swojej drodze wielką chmurę, która skutecznie ograniczyła widoczność. Na Śnieżkę nie wszedłem, razem ze Stachem pilnowaliśmy plecaków reszty ekipy (dobra, spaliśmy przy nich). Byłem już na Śnieżce, więc nie żałuję. Zresztą nie przepadam za tą gorą. Potem długi marsz do schroniska i spać. Ale i po drodze i w schronisku ciekawe i miłe sytuacje.

Schodząc do schroniska, zauważyłem ciekawe odbicie w prawo, zielonym szlakiem. Odszedłem parę kroków i usiadłem na wystającym z ziemi kamieniu. Wokół gęsta mgła, poprzewracane drzewa, niektóre spalone, inne jeszcze zielone i dróżka niknąca we mgle. Piękne okoliczności przyrody skłoniły mnie żeby tam chwilę posiedzieć, popatrzeć i posłuchać. A słuchać mogłem... ciszy. Jeszcze nigdy w życiu nie siedziałem w tak absolutnej i niezakłóconej ciszy, jaką spotkałem w Karkonoszach. Nie drgnął żaden liść na drzewie, żadne źdźbło trawy, żadne zwierzę się nie odezwało. Pustka. Wspaniała i niepowtarzalna pustka. Mogłem tam siedzieć długo, mogłem tam nawet zostać. Ale trzeba było iść do schroniska, bo było już po zmroku.

A w schronisku przywitał nas "Wehikuł Czasu", zagrany i śpiewany przez wesołego pana. Oczywiście dołączyliśmy do niego, śpiewając "Pamiętam dobrze, ideał swój...". Zgraliśmy się idealnie. Spać mieliśmy w namiocie - nie spaliśmy, bo nie było miejsca żeby go rozstawić. Została więc podłoga w pokoju.

Pogoda w niedzielę była fantastyczna - na niebie ani jednej chmurki, jedynie potężny wiatr trochę uprzykrzał drogę. W drodze Szopen poprowadził grę RPG, w której braliśmy udział razem z Konradem i Michałem. Fajna zabawa.

Weekend był prze-fantastyczny, ja chce z powrotem w góry! Stworzyliśmy bardzo fajną ekipę, która prawie stale (a przynajmniej jej część) jeździ z panem Marianem w góry. Jest coraz ciekawiej.

Jestem piekielnie zmęczony. Dzisiaj dobiłem się treningiem z siatkówki. Tragedia. Może coś więcej napiszę jutro - do szkoły nie jadę. Za to do Częstochowy, prosić o jakieś rozjaśnienie w głowie i pokazanie dalszej drogi w moim przed i po maturalnym życiu.

1 komentarz:

  1. A jedź, dziadu, jedź. Włóczysz się tylko :-)

    Kiedyś jako katecheta jechałem z maturzystami do Częstochowy w ściśniętym przedziale i tak poznałem księdza Kazimierza, który pochodzi z Połazia za Trawami, a dziś jest proboszczem Burakowa, które jeździ z nami/wami na kolonie. Może i Ty spotkasz Kogoś ważnego na resztę życia :-)

    Cisza bywa i u nas w Annopolu, ale trudniej ja usłyszeć, bo trzeba wyjść na werandę. Każdy musi znaleźć swoją ciszę..... w sobie :-)

    OdpowiedzUsuń